Patenty na oprogramowanie w Europie
Czy grozi nam załamanie rynku informatycznego?
Łukasz Jachowicz (honey @ 7thGuard.net)
Oryginał strony znajduje się pod adresem
http://honey.7thGuard.net/essays/pat_art.php, jest tam
też angielska wersja tekstu.
Aktualizacja 2004: Parlament Europejski odrzucił możliwość patentowania
oprogramowania. Poprawki PE odrzuciła Rada Unii Europejskiej. Teraz
piłeczka jest po stronie Parlamentu - głosowanie najprawdopodobniej
jesienią 2004.
Pierwszego września Parlament Europejski zajmie się możliwością
wprowadzenia nowego rodzaju patentów na terenie Unii. Jeśli pomysł zyska
akceptację większości deputowanych, wkrótce będzie zakazane tworzenie
jakichkolwiek programów komputerowych bez wcześniejszego opłacenia
właścicieli patentów na konkretne rozwiązania programistyczne.
Wprowadzenie możliwości patentowania algorytmów jest ogromnym krokiem
wstecz dla nas wszystkich - ucierpią na tym zarówno małe i średnie firmy
informatyczne, jak i zwykli użytkownicy. Producenci ucierpią, bo wprowadzenie
prawa na wzór obowiązującego w USA zmusi ich do kupowania kosztownych
licencji na nierzadko zupełnie absurdalne patenty, użytkownicy - bo po
pewnym czasie rynek zostanie zmonopolizowany, a producenci taniego lub
darmowego oprogramowania stracą możliwość działania.
Dodatkowo, byłoby sprzeczne z obowiązującą od 1973 roku Konwencją
Monachijską (podpisana przez 27 państw, z których wiele jest
członkami UE. Polska nie jest członkiem Konwencji), której artykuł 52
wymienia dziedziny i rodzaje wynalazków, które nie są uznawane za
podlegające opatentowaniu. Na pierwszym miejscu wyszczególnione
są odkrycia, teorie naukowe i metody matematyczne.
Jest to założenie logiczne. Odkrycia, teorie naukowe i metody matematyczne
są tym, bez czego nasza cywilizacja nie mogłaby się rozwijać. Wyobraźmy
sobie sytuację, że ktoś opatentował wzór na obwód koła lub, żeby się
znaleźć bliżej naszych czasów, słynne równanie e=mc^2? Może trudno
sobie to wyobrazić, ale na każdym kroku spotykamy się z rzeczami, których
stworzenie nie byłoby możliwe bez wyższej matematyki.
Tak samo jest w przypadku informatyki. Każdy, nawet najprostszy program,
realizuje jakieś zadanie - czyli ma swój algorytm działania. Wyobraźmy
sobie teraz, że pojawia się możliwość opatentowania dowolnego odkrywczego
pomysłu. Takim jeszcze kilka lat temu, był wynalazek hiperlinków -
podkreślonych fragmentów na stronach www, których kliknięcie przenosi nas
na inną stronę. Gdyby autor tego pomysłu wpadł na pomysł jego opatentowania
(miał taką możliwość - w USA, skąd pochodzi, można opatentować tego typu
rozwiązania), dzisiejszy internet wyglądałby zupełnie inaczej. Uboższe
byłyby zarówno strony www - bo nie każdy mógłby pozwolić sobie na płacenie
tantiem za wykorzystanie pomysłu hiperłącz - jak i ich nieliczni autorzy,
którzy zyskiem za stworzenie strony musieliby się dzielić z pomysłodawcą
linków.
Całkiem niedawno British Telecommunications (BT) próbowała udowodnić,
że właśnie ona posiada taki patent. Gdyby udało jej się uzyskać
sądowe potwierdzenie swoich praw do tego pomysłu, mogłaby je egzekwować od
wszystkich autorów stron umieszczonych na serwerach w USA.
Kolejnym zagrożeniem są patenty na rzeczy oczywiste. Urzędnik patentowy nie
jest wykwalifikowanym naukowcem, nie zawsze jest w stanie wychwycić
wszystkie niuanse wniosku patentowego, który często jest sformułowany w
sposób dający mu możliwie szerokie zastosowanie.
Właśnie nieznajomość powszechnie używanych technologii przez urzędników
patentowych pociągnęła za sobą wydanie jednego z najbardziej kuriozalnych
amerykańskich patentów. Internetowa księgarnia Amazon uzyskała wyłączność
na system, który nazywa 1-click-shopping. Polega on na tym, że klient
wpisuje swoje dane, w tym numer karty kredytowej, do bazy sklepu, dzięki
czemu nie musi ich podawać ponownie przy kolejnych zakupach. Krótko
mówiąc, wydano patent na rozwiązanie, które z powodzeniem było stosowane w
niejednym działającym wówczas sklepie internetowym, i które jest
wykorzystywane przez setki programistów na całym świecie.
Takie sytuacje mają miejsce nie tylko w dziedzinie zaawansowanej
technologii: zdarza się, że opatentowane zostanie coś, co znane jest od
tysiącleci. Taka sytuacja miała miejsce w 2001 roku w Australii,
kiedy Johnowi Keoghowi przyznano prawa do "okrągłego systemu ułatwiającego
transport". Mówiąc językiem potocznym: koła.
Przyjmijmy jednak, że nasi urzędnicy patentowi okażą się mniej tolerancyjni
dla autorów wniosków patentowych i nie przepuszczą tego typu pomysłów. Co
wtedy nas czeka?
Przede wszystkim może się pojawić konieczność wzajemnego uznania
patentów - czyli w przypadku, gdy dany pomysł lub algorytm jest już prawnie
chroniony na terenie USA, będzie on również chroniony na terenie Unii.
Problem europejskich wytwórców oprogramowania polega na tym, że w USA
opatentowano tysiące algorytmów - od prostych, jak przytaczany wyżej
przypadek 1-click-shopping - do bardziej skomplikowanych - jak na przykład
kodowanie plików mp3.
Możliwość egzekwowania patentów nie jest dla programistów czczą pogróżką -
w przeszłości zniknęło z rynku kilka bardzo dobrych
programów, których autorzy nie mogli pozwolić sobie na wymagane opłaty.
W informatyce nie jest tak, jak dzieje się to w "namacalnym" świecie, że w
danym produkcie wykorzystujemy najwyżej kilka opatentowanych rozwiązań,
których koszt po prostu przerzuca się na klienta.
Na zaawansowany program składa się zwykle kilkaset, czasem kilka tysięcy
procedur, z których każda realizuje inne zadanie. Co gorsza, duża część z
nich mogła być opatentowana już dawno temu przez jakąś większą lub mniejsza
firemkę, która zażąda za wykorzystanie swojego rozwiązania - dajmy na to -
jednego procenta przychodów. Gdyby takich algorytmów było kilka - komercyjni
programiści poradziliby sobie bez problemu. Jednak po przemnożeniu kosztów
przez stopień komplikacji programu okazuje się, że nie dość, że im program
jest bardziej zaawansowany, tym większy procent przychodów pochłaniają
koszty licencji, to jeszcze może się okazać, że wypuszczenie na rynek
doskonałego oprogramowania spełniającego wszystkie życzenia klienta może
doprowadzić jego producenta do ruiny!
W powyższym przykładze pominąłem twórców tzw. wolnego oprogramowania -
programów, które dostępne są dla każdego wraz z pełnym kodem źródłowym,
dzięki czemu każdy może je w pełni dostosować do swoich potrzeb, i które są
chronione licencją zezwalającą na ich nieodpłatne rozpowszechnianie.
Najpopularniejszymi programami tego typu są system operacyjny Linux, pakiet
biurowy OpenOffice.org oraz przeglądarka internetowa Mozilla. Gdyby twórcy
tych pakietów brali pod uwagę możliwość naruszenia przez siebie cudzych
patentów, dziś żaden z tych projektów nie przekroczyłby stadium wstępnego
projektu.
Zapomnieliśmy również o kolejnych kosztach - konieczości badania na
bieżąco, czy powstające właśnie fragmenty kodu nie naruszają praw innej
firmy. Oznacza to konieczność zatrudnienia wykwalifikowanych specjalistów,
którzy będą śledzili na bieżąco zarówno cały powstający w danym miejscu kod
(czyli muszą być dobrymi programistami), jak i zmieniający się z dnia na
dzień rynek patentów. W obecnych czasach, gdy prowadzący działalnośc
gospodarczą szukają wszelkich sposobów na obniżenie kosztów działania,
oznacza to bankructwo większości istniejących małych firm tworzących
oprogramowanie.
Dajmy na to, że znajdą się jednak ludzie, którzy będą wiedzieli, co
się dzieje w urzędach patentowych i komputerach programistów danej firmy.
Niewiele to im da, skoro wniosek o przyznanie patentu może zostać utajniony
i być takim do momentu przyznania ochrony prawnej. Taki przypadek miał już
miejsce w USA w latach 80, gdy opatentowano jeden z algorytmów kompresji -
LZW. Wniosek o ochronę tego sposobu pakowania danych leżał przez wiele
miesięcy w urzędzie patentowym, a w tym czasie powstało kilka programów
wykorzystujących tę metodę. Kiedy patent został przyznany, ich twórcy
stanęli przed groźbą procesu, a samo oprogramowanie - owoc ich długiej
pracy - stało się nielegalne.
Jak można sobie poradzić z tymi zagrożeniami? Twórcy oprogramowania mają
trzy możliwości: ominięcie problemu przez niewykorzystywanie zastrzeżonych
technik, wykupienie licencji lub skierowanie sprawy do sądu.
Pierwsza metoda nie zawsze jest możliwa. Czasem może się sprowadzić do
tego, że nasz program utraci jedną, mało istotną funkcję. W innym przypadku
może spowodować, że zacznie działać o wiele wolniej, bo szybszy algorytm
wykonywania tej samej czynności jest opatentowany. Wreszcie - można
zrezygnować z tworzenia danego programu, bo patent jest na tyle szeroki, że
obejmuje sam pomysł stworzenia jakiegoś produktu. Do 1997 roku tak było z
pomysłem szyfrowania metodą klucza publicznego i prywatnego - dzięki prawu
patentowemu mógł powstać monopol w zastosowaniu powszechnie dziś używanej
techniki.
Druga możliwość również nie prowadzi nas na drogę usłaną różami. Po
pierwsze, właściciel patentu może nie zechcieć udzielić nam licencji.
Zdarza się tak, gdy sam tworzy podobne oprogramowanie lub gdy nie odpowiada
mu nasz styl działania (przed tym problemem stają twórcy wspomnianego wyżej
wolnego oprogramowania). Jeśli już się zgodzi na odsprzedanie nam
licencji, może się okazać, że zażąda 5% naszych przychodów z danego
programu. Nie jest to kwota wygórowana, jednak pamiętajmy o czym pisałem
wcześniej - takich algorytmów w naszym programie może być wykorzystanych
bardzo wiele.
Wreszcie ostatnia możliwość - próba udowodnienia, że dany algorytm nie jest
niczym nowatorskim. Nie jest to proste w naszej rzeczywistości, gdzie
najprostsze sprawy potrafią się ciągnąć latami, a przecież nasza nie będzie
jedyną tego typu.
Jak widać, małe firmy mogą mieć olbrzymie problemy w świecie, w którym
istnieje możliwość opatentowania algorytmów. Giganci rynkowi nie stoją
przed takimi trudnościami. Oni mają trzy możliwości: wykupują licencję,
wykupują właściciela patentu lub korzystają z możliwości relicencjonowania.
W rękach wielkich korporacji, takich jak IBM, znajduje się kilka tysięcy
patentów. Łatwo jest naruszyć jeden z nich. Jednak jeśli jedna firma ma
kilka tysięcy patentów, druga też, udzielają sobie wzajemnej zgody na
wykorzystywanie swoich rozwiązań. Problem rozwiązany.
Ktoś mógłby zapytać - dlaczego właśnie oprogramowanie powinno być traktowane
inaczej niż, na przykład, przemysł? Dlaczego w przemyśle tolerować patenty,
a w informatyce nie?
Istniejący system patentowy był tworzony z myślą o ochronie konkretnych
produktów. Koncern farmaceutyczny może opatentować dowolny lek, chemiczny -
nowy rodzaj kleju. Chronione będą ich produkty - nikt bez ich zgody nie
będzie mógł produkować tego samego, co oni. Jednak inna firma będzie mogła
produkować inny rodzaj kleju. Działa - tak samo, lecz jest tworzony w
zupełnie inny sposób, z kompletnie innych składników.
Dopuszczenie możliwości patentowania algorytmów oznacza zezwolenie na
przyznanie jednej firmie prawa zarówno do kleju, jak i wszystkich rzeczy
klejonych. Nikt nie mógłby wyprodukować nawet tubki "roślinnego" czy
klejonej szafki bez wcześniejszego wykupienia licencji. Co gorsza, mogłoby
się okazać, że ktoś inny ma patent na czarną farbę, a inny na szuflady.
Producent stołu w takiej sytuacji prawnej prawdopodobnie nigdy nie miałby
szans na wypuszczenie swojego produktu na rynek.
24.08.2003